„Gappa”, japoński o potworach, mój pierwszy film w życiu. Kino „Związkowiec” na Osiedlu Stałym w Jaworznie. Dziki tłum, ścisk, pot, skóry, flanele, gitowcy, ja uczepiony ojca… Bilety od konika – jakoś weszliśmy.

     Pamiętam gappę – gappy nawet, bo to jakaś rodzinka była - ale miejsc gdzie siedzieliśmy już nie. Oczywiście, że nie. Jednak miejsce jest ważne. Wtedy na przykład się uważało, że najlepsze miejsca są z tyłu, a już w ogóle najlepsze na balkonie. Nie wiem z czego to się brało. Kina wtedy – w Jaworznie były jeszcze dwa, „Pionier” w Szczakowej i „Złocień” w centrum – wszystkie prawie były płaskie i cały czas ktoś zasłaniał. To była zmora! Że w tylnych rzędach zasłaniali mniej? Skąd! Jeszcze bardziej. Bo tam przecież wszyscy się pchali z niewiadomych powodów. A sale były za długie, kichowate, projektory słabe, obiektywy niedobrane (te mikrofony z góry, szyny z dołu), projekcje ciemne, ekrany marne…  Zacząłem przesuwać się niżej.


W końcu - byłem już prawie dorosły - znalazłem swoje miejsce. W multipleksach, teraz, to jakiś piąty, szósty rząd, w środku oczywiście. Jednak – uwaga - niedokładnie w środku. Nie do końca! Jakieś ze dwa, trzy miejsca bliżej prawej. Kiedyś to do mnie dotarło. - A dlaczegóż to – zdziwiłem się - bliżej prawej? – I doszedłem (śledztwo było) dlaczego: Od zapalenia ucha w dzieciństwie słyszę ciutkę słabiej na prawe ucho, więc instynktownie je nadstawiam. I dlatego tak. Dlatego lubię siedzieć z głową odrobinę skręconą w lewą stronę.

Lubię, insynkt, fizjologia prawie? Tak, i ciemność. Bo później odkryłem kolejną przyczynę nieprzypadkowości mojego miejsca. Ono najlepiej pozwala mi się zatracić. Rozpłynąć w ciemności, w szeleście szeptów, szmerze papierków. Śnić, uwolnić się, umrzeć na te dwie godziny. O to chodzi.


Więc z tymi miejscami z tyłu, to musiała być ściema. Może dlatego, że tak naprawdę nadawały się tylko dla tajniaków. Kapusiów co to siadali nawet w ostatnim rzędzie z samego boku, żeby mieć oko na całą widownię, a ucho nadstawiać na demonstracyjne oklaski.