Z komuną był problem. Wszyscy niby wiedzieli, że jest do dupy, bo to przecież wyłaziło co krok, no ale – idea… Taka piękna! Istne cudo. Non-stop się słyszało: Idea dobra, ale… ci ludzie! No dno kompletne, nie dorośli, niedobrzy, źli… Zło i dobro wychodziły na czyste pozycje – człowiek zły, idea dobra. Ech, gdyby tak idea sama mogła, bez ciała…
Nie mogła. Za to jej sednem, niestety, a i podobno celem rewolucji – haczykiem, innymi słowy - była równość. Ludzi.
Ktoś ma jakieś ale? Coś się nie podoba? No, halo?!
To był mur. Ściana, lita, osiem metrów betonu i bunkier Hitlera. Nie dało się przejść na drugą stronę. Wszyscy byliśmy komunistami. Sytuacja była beznadziejna.
Sytuacja była beznadziejna, wszyscy byliśmy komunistami - musieliśmy być, jako ludzie szlachetni i wrażliwi – ale i nie chcieliśmy być, dokładnie z tego samego powodu. Po wyjaśnienie tej komplikacji leciało się na wykłady tego w koloratce. A i aluzje może będą, mrugnięcia okiem… To drugie mu się nawet zdarzało. Bo był to, takie stare słowo, kawalarz. Mrugnięcia cieszyły chwilę, dowcipy były, ale mało, i letnie takie… Mało! Mało było! On miał przecież coś wyjaśnić! Albo przynajmniej walnąć coś takiego, że - do boju, w powietrze wysadzić, czerwonym dojebać… A tu - co? Filozofia pracy?! Kogo to kur… Tu przecież wróg, wojna, barykady stawiać… A ten - uśmiecha się? Co chwilę, promiennie, ciepło, kluchy, nuda…
Aż tu nagle…
- …bo ludzie nie są równi - uśmiecha się, a ja „zaraz, zaraz”, i wszyscy „zaraz, zaraz”, nadstawiają uszu. I cisza. – Bo oni… – ciągnie i uśmiecha się już jak słońce, a i słońce prawdziwe, promień światła nagle przez szyby mgłą oblepione się przebija nierozszczepiony i na twarz jego okrągłą i nos kartoflany pada, rozjaśniając ją, i blask, blask prawdziwy a niespodziewany od tego idzie i rozświetla aulę całą! A on, jeszcze szerzej, już radośnie, jak dziecko swawolne wyszczerzony, kończy, podnosząc głos, bo widzi, z gór swoich cwaniaczek, jak wszyscy czekają, nadstawiają, i podkreśla to jedno słowo, na be… – …nie są równi, bo oni b i o l o g i c z n i e nie są równi!
Osiem metrów betonu (razem z Hitlerkiem) uniosło się i już nawet nie opadło, bo nie miało co opadać, ale jako chmurka purchawkowego pyłu - rozwiało się.