- Szczerze. – Potwierdziłem.
- Naprawdę? Nie boi się pan? – zaskoczył mnie tym pytaniem, mimo wszystko. - Bo wie pan, szczerze, to różnie może być.
- A to nie pan powinien się obawiać?
- Kto wie. Może.
Admirał ściągnął uśmieszek i pochylił się, by w skupieniu, nie dotykając łyżeczką ścianek mikroskopijnej filiżanki, zamieszać espresso. Siedzieliśmy na tarasie wypasionej, hotelowej restauracji. Wioska pięła się w górę zbocza, a przed nami rozpościerała się dolina pokryta sadami jabłoni. Jak patchworkowa narzuta ciągnęły się aż do ściany wyniosłych gór, które zamykały dolinę.
- Kiedyś – wyjaśniłem - jako bardzo młody człowiek przyjeżdżałem tu do pracy.
- Jabłka? - Przytaknąłem. - Przełom września i października. Czasem do pierwszych dni listopada.
- Brawo. – Uznanie wyraził z powagą. Ubrałem go w sztruksową marynarkę i rozpiąłem odprasowany kołnierzyk koszuli. Białej. Śnieżno - białej. Zastanawiałem się nad maseczką, ale ostatecznie włożyłem mu ją do kieszeni. I mówiłem dalej:
- Nieźle zarabiałem. Setki tysięcy, może i miliony, już nie pamiętam. Lirów. – Parsknął nagle głośnym śmiechem. Zbyt głośnym. Zdusił go równie nagle jak uwolnił.
- O, ten śmiech.
- Słucham?
- Czuje się tu pan jak u siebie? Prawie wszyscy mówią po niemiecku. Merano - Meran, Bolzano – Bozen, sami turyści z Niemiec. W co drugim domu portret dziadka czy pradziadka z wehrmachtu. – Powoli podniósł filiżankę do ust. Czekał.
- Żałuje pan? Tego, co wyrwało sie panu w Indiach? Dużo to pana kosztowało.
- Nic mi sie nie wyrwało. Powiedziałem, co myśli większość Niemców.
- Że Putinowi należy się szacunek?
- Dziś bym tak nie powiedział.
- Nie, nie. Nie tak. Nie co b y m powiedział. Proszę mówić jak do kogoś komu może się pan zwierzyć. Zna pan kogoś takiego? Może to pan? I szczerze. Śmiało! Jak to miało wyglądać? Wiem, że lubi pan politykę. Dzisiaj od literatury wymaga się polityki. Wtedy, podobno, staje się sprawcza.
Udawał, że zbiera myśli. Każde zdanie miał wypolerowane od dawna.
- My, Europa, technologia, finanse, rozwiązania. Rosja surowce. Chiny fabryka. Ameryka? Netflix. I głowice jądrowe. Kraje frontowe biorą na siebie obronę, tak, to oczywiste, ale my im za to płacimy. Pośrednio, dotując ich gospodarki. To chyba uczciwe, prawda?
- Niemcy, Rosja, Chiny, Ameryka. Biuro, stacja benzynowa, fabryka i kino. Istna harmonia…
- Proszę – przerwał mi. - Proszę nie mówić Niemcy. W dalszej perspektywie Europa…
- Pod świetlanym przewodem Niemiec.
- Chodzi o całą Unię. Wspólnotę! Demokratyczną, podkreślam – zadzwonił łyżeczką w filiżankę – de-mo-kra-ty-czną! Nowoczesne społeczeństwo. Otwarte, ekologiczne oraz - i mówi to panu niemiecki żołnierz - pacyfistyczne. I to jest wzór. Matryca. I to emanuje. Emanuje! Dwa, trzy pokolenia i… – by było.
- Raj.
- Radzę się nie śmiać. A czy wzruszają mnie te obrazki? Te matki, wyjące, pieski i kotki na granicach? Nie oszukujmy się. Każda wojna dostarcza takich obrazków. Nie tylko ukraińska propaganda. Obrazki, obrazki… Media… - warknął. - Trupki w maseczkach nie były fotogeniczne, a teraz - proszę! – Wziął wdech. – Czy ukraiński opór budzi mój podziw? Ani trochę. Budzi mój wstręt. Jest taka podstawowa mądrość sztuki wojennej: Nie tocz wojny, której nie możesz wygrać. Dopił kawę. Odezwałem się równo z brzękiem odstawianej filiżanki.
- Niech zgadnę, Rosja wygra? Nawet jeśli będzie trzeba zrzucić bombkę atomową?
- Taka jest prawda, skoro już mówimy sobie prawdę. Jeśli Putin będzie zmuszony do użycia broni jądrowej, użyje jej.
- Ale co, kto go zmusi? Ci co wygrywają wojnę, której nie mogą wygrać?
- Mój boże, Putin nie chciał rozlewu krwi! W każdym razie nie na taką skalę. Tylko że Ukraina sama nie przetrwałaby tygodnia. Dozbrajanie Ukrainy, to jest właśnie mordowanie Ukrainy. To już jest morze gruzów. Jeden wielki cmentarz! Ma to sens? Powstanie warszawskie niczego pana nie nauczyło? A, wiem, zaraz usłyszę, że jak to się to skończy za wszystko będą płacić Niemcy. Mylę się?
Było za wcześnie na pointę. Chciałem, żeby chwilę pomilczał.
- Bomba atomowa? To ma być zwycięstwo. Świetnie.
Odezwał się innym tonem, bardziej do siebie.
- Wy, Putin, jesteście jednak… - szukał słowa. - Niemożliwi. - Odwrócił głowę. Patrzyłem na jego zdrową skórę na gładkich policzkach, płytkie zmarszczki, wypielęgnowane paznokcie. Wyszedł z mojej farmy piękności. Ale teraz spochmurniał. Dumał z uniesionymi lekko brwiami, jakby czymś urażony. Może tym, że na oko nie miał w sobie nic faustowskiego.
- Tak! – wypalił nagle – to w istocie ksenofobia, to pańskie wyobrażenie. Typowa wschodnioeuropejska ksenofobia! Arogancki Niemiec, w banalnych okolicznościach, opowiada szokujące niby rzeczy o wojnie. Nawet tego mieszania kawy… skrupulatnego! - nie mógł pan sobie darować. Jeszcze trzeba mi było założyć maseczkę.
- Nie chciałem przesadzić.
- Kpi pan cały czas. Teraz też.
- No dobrze, kpię. Melduję, że tak. Ale, wie pan, admirale, to dlatego, że czegoś się tu nauczyłem. Tu, w Południowym Tyrolu.
- Pracować.
Uśmiechnąłem się.
- To będzie a propos pańskiego pytania. – Zdziwił się. - Czy za wszystko mają płacić Niemcy - przypomniałem. - No więc jabłka w osiemdziesiątym dziewiątym. Na ostatnie dwa czy trzy dni przenieśliśmy się do nowego bauera. Jego dom, ogromny, stoi tam – pokazałem ręką – stąd go nie widać. Posadził nas przy swoim stole i poczęstował absolutnie wyjątkową, tak mówił, lokalną zupą. Zmartwił się, bo zupę - flaki - znaliśmy dobrze. Ale lubił też politykę. Jak pan. A to był gorący czas. U nas już było po wyborach, ale wrzało w innych krajach. Czechosłowacja, Węgry, NRD. Kto mógł, pryskał na Zachód. Skodami, trabantami, czym się dało. Więc kiedy bauer zobaczył, że może rozmawiać z kimś stamtąd, oczy mu się zaświeciły. Mówił po angielsku z okropnym akcentem, „west” wymawiał przez „wu”, west, ale nie dlatego tak dobrze to zapamiętałem. Nasze wybory miał gdzieś. Nie chciał słuchać, za to bardzo chciał się podzielić swoją koncepcją rozwiązania problemu. Bo ci z trabantów i skód, choć tu ich nie było widać, to był jego problem.
„We must give you money!” – wystrzelił. A mnie zatkało. Zamarłem z wrażenia. Był tym zachwycony. „Give you money not to come here! To the West.”
Admirał milczał - a ja razem z nim. Nieruchomo patrzyliśmy przed siebie.
I tak to się miało skończyć.
- Pan by chciał mieć ostatnie zdanie – odezwał się nagle i cicho.
- Co?
- Chce pan mieć ostatnie zdanie.
- Przecież… To komiczne!
- Ja coś jeszcze powiem…
- Nie!
- Powiem, powiem. Szczerze. Miało być szczerze…
- Nie, no zamknij się facet! Koniec. – Pozbawiłem go ciała i wróciłem do siebie. Wkurzające, psuć mi taką ładną, nieoczywistą, do myślenia dającą pointę.
- Tak naprawdę… – usłyszałem po krótkiej chwili. Odebrałem mu głos.
- Szczerze mówiąc… - odezwał się innym głosem. Więc go skasowałem. Na amen.
Postawiłem kropkę.
Olał mnie.
- Szczerze. Kiedy myślę o tym wielkim, cwanym planie skorumpowania, de facto kupienia sobie Rosji… Co za idiotyzm. Kiedy myślę o tych naszych, pożal się boże, kanclerzach, idiotach… Schroder, ten to przynajmniej coś zarobił, ale Merkel, z tym poronionym pomysłem, że sklejamy się jak w starym małżeństwie, że jedno bez drugiego, błagam… Córa pastora z NRD?! - przecież to brzmi jak gówniany dowcip! I teraz, proszę, Scholz, w rozkroku, z rozpiętym rozporkiem, i wszyscy się śmieją… Idioci. No po prostu idioci. Parada idiotów! Tak, Putinowi należy się szacunek, bo przynajmniej próbuje być silny. A mnie się marzy, słyszysz, marzy mi się dzień, kiedy będziemy mieć kogoś takiego.