„Uwikłanych” napisałem przed rokiem na konkurs „Polityki” na felieton (patrz też: „Baju baj” i ”"Bonus”). Zgodnie z planem konkursu nie wygrałem, ale jakoś nie spieszyłem się z wrzuceniem tekstu tutaj, na Stronę własną. Jeszcze ktoś zobaczy i się przestraszy? Czy może sam się bałem? Wczoraj jednak – pierwszy dzień igrzysk olimpijskich w Paryżu - zauważyłem ciekawą paralelę między wydźwiękiem mojego skromnego szkicu, a… "Imagine" Lennona.
A wielbię Beatlesów odkąd zacząłem słyszeć. Pierwsze co w życiu wyreżyserowałem to był apel w liceum o Beatlesach. Lennona podziwiałem i kochałem, jak i każdego z pozostałych, bo nie tylko to, co zrobili, ale i kim byli, razem, z osobna, i w swoich relacjach, przed rozpadem i później, aż do teraz, to jest po prostu człowiek, człowieczeństwo, epopeja homerycka, dramat szekspirowski i psychol Bergmanowski. Fascynujący, bo – bardzo się różnili. Każdy zajął skrajny kąt w tym czworoboku, co utrzymywało go w stanie magicznej równowagi, żeby rodził genialne melodie i pomysły. Wprawdzie przez chwilę, parę lat ledwie, ale w tempie niepojętym. To nie mogło trwać, indywidualności były zbyt silne. Przede wszystkim McCartney’a, i Lennona, również Harrisona, ale nawet Ringo, ze swoim wycofaniem, patrzący na proces rozpadu ze zrozumieniem i żalem, dopełniał tego uniwersalnego obrazu komedii ludzkiej. Potrafił to uchwycić Peter Jackson w „Get Back”, jednym z najlepszych dokumentów jakie widziałem. Potrafił, bo był cierpliwy i pokorny. To antypody dokumentów, które sprzedają się jako „obserwacyjne”, a kosztem bohatera opowiadają wymysły autora, często promując określone ideologie. Właśnie, ideologia, o tym ma być. Więc tyle wstępu i teraz tekst:
W nawiązaniu do tekstu:
No właśnie, wierzyć można w różne rzeczy. Na przykład w komunizm. Czy Lennon wierzył w komunizm? Nie sądzę (1.). Czy wizję, którą przywołuje w "Imagine" można opisać tym słowem? Może o tyle, że to tylko iluzja, budowana na dobrych chęciach, jak ulice w piekle. Niezależnie od tego co sam Lennon mówił o tej, przepięknej przecież, piosence, ja - jeśli w ogóle trzeba traktować ją dosłownie, a nie trzeba - szybciej bym łączył jej treść z fascynacjami dalekowschodnimi Lennona. "Imagine" to właściwie stan nirwany jakiemu poświęca napisany dwa lata wcześniej "Across the Universe", tyle że tu w wydaniu nie indywidualnym, a zbiorowym, i choć tylko wyobrażonym, to jednak w formie mniej poetyckiej, za to z lekka postulatywnej. A więc idea? Jak najbardziej. Ideologia? No tak, mimo wszystko. Idealizm? No niestety, to najbardziej. Niestety, bo idealizm jest bez pamięci zakochany w sobie, więc lubi obracać się w totalitaryzm i na idealistów lepiej uważać. I ja nim byłem, ale jako dorosły zupełnie inaczej przejmuję się "Imagine" niż jako nastolatek. Co jednak jest najciekawsze w "Imagine" i co przypomniało mi mój własny tekst, to ten paradoks:
Lennon śpiewa and no religion, too, sam wnosząc w to miejsce własną ideę, własną religię. Jeśli nie jest nią naiwnie pojmowany komunizm, to jest nią błogi pacyfizm, a przynajmniej unoszący się ponad rzeczywistość buddyzm. I tak, paradoksalnie, w imię pokoju, generuje się konflikt. I mamy, jak to się za komuny mówiło – walkę o pokój. Autorzy widowiska otwierającego igrzyska w Paryżu też pewnie walczyli o pokój, więc musieli mieć z kim walczyć. Stąd prowokacje i agresja. Takie jest prawidło. Bo natura jest, i to nawet dualistyczna jest, więc nie znosi próżni. Czyli nudy. Nie ma równości bez nierówności. Słusznie pisze Jelinek w "Pianistce": Tak się składa, że obydwie płcie zawsze chcą czegoś zupełnie przeciwnego. Pierwotny konflikt może być w najlepszym przypadku twórczy, czyli dobrze zagospodarowany. Przez małżeństwo na przykład, albo sport. Albo przez demokrację. Ale ta okazuje się dziaderska, symetryści nie dostarczają dość emocji, trzeba ich przepchnąć, uczynić stroną, wrogiem. I choć progresywni nie mają racji bytu bez regresywnych, znowu ktoś roi, że wroga ostatecznie wymaże i naprawi świat. A ratunku nie widać, bo pierwotny konflikt zdominowało dziś monstrum, internet.
No chyba że spróbować się ratować wizją z "Imagine" zrealizowaną, jakimś nieludzkim cudem, do końca – and the world will be as one - co przecież nieprzypadkowo spotyka się z nothing's gonna change my world z "Across the Universe". Ok, wtedy nie będzie już żadnych konfliktów, bo w ogóle niczego nie będzie, i zapanuje bezruch, całkowity, doskonały. I umrzemy, osiągając pełnię szczęścia.
1.) Jednak lewacy, jak wiadomo, lubią komunizować Lennona: